ANNA STRUCZYK "WSPOMNIENIA Z LATA"
Anna
Struczyk
Wspomnienia
z lata
Dopiero
co skończyło się lato. Wyjątkowo suche i upalne, ale też błogie, łaskawe i
cudowne. Zbiory były przyspieszone, rośliny często omdlałe, ale trwają.
Ostatnie jego dni gorące, lśniły także w słońcu. Rażące promienie, choć już na
zachodzie nieba, miło otulały ciepłem, zachęcały do odpoczynku. Weszłam do
ogrodu oślepiona blaskiem, objęta gorącym jeszcze powietrzem. Usiadłam wygodnie
na krześle, częściowo w cieniu orzecha włoskiego. Na drugim krześle wyciągnęłam
stopy, starając się wyluzować i o niczym nie myśleć. Było cicho i spokojnie.
Raz przebiegł kos, gołębie trzepotały skrzydłami mi na gałęziach świerków i
gruchały wydając różne odgłosy. Przymknęłam oczy, twarz wystawiłam do słońca,
oddając się ciszy i magii czasu. Nagle moją podróż w niebyt przerwał rześki
wietrzyk. Przyjemnymi podmuchami owiewa mnie całą, rozkołysał lekko kępy
kwiatów i liście drzew. Przypominał mi inny wiatr, równie miły i orzeźwiający,
ale z nutą wilgoci. Powiewał znad jeziora, jedynego w swoim rodzaju, cudownie
łagodził upał.
W
pełni tego lata, jak co roku odwiedziłam moją córkę z rodziną, za zachodnią
granicą w Niemczech. Nie widzimy się często, więc radość ze wspólnie spędzonych
dni jest duża. Tym bardziej, że czas tak szybko mija, mój wnuk jest już
nastolatkiem, pierwsze lata życia spędził razem z nami tutaj, a wnuczka
skończyła już osiem lat. W regionie gdzie mieszkają, jest dużo lasów i góry, widoki są przepiękne no i
klimat znacznie lepszy od rodzinnego na płaszczyźnie Dolnego Śląska. Pobyt tam,
wśród najbliższych, jest dla mnie najlepszym sanatorium, dla serca, duszy jak i
dla ciała. Z wnukami świetnie spędzamy czas. Codzienne spacery po śniadaniu, po
nierównym terenie otwartym, czy blisko domu, gdzie w wielu miejscach schodzi
się na inną ulicę, lub wchodzi po kamiennych schodach, na wysokość dwóch albo
trzech pięter. Nieźle daje się to we znaki babci. Przyjemne były też te po
zachodzie słońca, gdy niebo długo jeszcze czarowało gamą błękitów i czerwieni,
ulicą sąsiadującą z lasem. Wspaniale było na basenie, zwłaszcza dzieci pływały
w wodzie, ja tylko się moczę. Właśnie tam córka wspominała o jeziorze Bodeńskim,
że warto by sobie poznać to miejsce. Miałam pewne opory, bo gorąco i daleko,
prawie 130 km, lecz córka uspokoiła mnie, że wybrali dojazd na kemping wśród
drzew. Mój zięć jest świetnym kierowcą, droga jest dobra, widoki urocze, a z
dziećmi wesoło. Na miejscu czekało na nas umówione spotkanie z rodziną
wcześniej, dzieci syna, również para, już dorosłe. Od kilku lat mieszkają i
pracują w Niemczech, dość daleko od córki. Było dużo radości, tak ze spotkania
jak i z bycia razem ze wszystkimi wnukami, co się zdarza bardzo rzadko. Teren
był ocieniony miejscami przez rozłożyste korony drzew. Pod nimi odpoczywały na
kocach całe rodziny. Dzieci bawiły się w piaskownicy, lub w brodziku. Za
drzewami, oczom naszym ukazał się bezmiar wody, niczym morze wzdłuż i wrzesz.
Daleko na zamglonym widnokręgu majaczyły góry i lasy. A tam już Szwajcaria, w
kawałku Austria. Nieduża plaża, kamienista, lecz w miarę gładka, płytko przy
brzegu, dno jeziora stopniowo obniżało się. Można się kąpać, lub spacerować po
betonowej podwodnej kładce, niczym po molu. Z poręczą po środku, zanurzać stopy
i schodzić powoli do wody po pas. Po srebrzystej powierzchni pływały łodzie,
jachty, nawet statki. Na niebie zobaczyliśmy dziwny pojazd, niczym wielka
beczka. Wolno sunął wśród blasku słońca cepelin ogromny. Bezgłośny, co jakiś
czas krążył nad jeziorem. Widok jak z bajki. Bardzo przyjemnie spędziliśmy ten
dzień, żal było się żegnać i wracać z powrotem. Ale jest nadzieja, że być może za
rok jeśli zdrowie dopisze, także pojadę i zagościmy w tym wyjątkowym zakątku na
dłużej.
Komentarze
Prześlij komentarz