BOŻENA JASTRZĘBSKA "NIEZWYKŁA HISTORIA"

Bożena Jastrzębska
Niezwykła historia




Dokąd prowadzi ten utwardzony dukt, co kryje się za tym drewnianym mostkiem, zżera mnie ciekawość, muszę to sprawdzić, bo nie daje mi to spokoju. A więc idę. Kiedy jestem już blisko, widzę spróchniałe deski. Z jednej strony z ledwo okorowanej żerdzi poręcz, dzięki której mogę pokonać przeszkodę. W oddali widzę łąkę o nieziemsko szmaragdowym odcieniu z której niczym wytworne damy rytmicznie falują kłosy trawy, gdzie do taktu przygrywa lekki podmuch wiatru. Zachwycona tym widokiem brnę dalej. Ale cóż to? Moim oczom ukazuje się drewniana chata, której widokiem już się nie zachwycam. Spróchniałe nierówne deski okalające skansen i szerokie szpary, przez które wydobywa się Zapach pleśni i wilgoci. Malutkie dwa otworki, które służyły za okienka pozostały przeszyte pajęczyną. Natomiast wejście do tej chaty służące za drzwi było połamane. Wtedy unosząc głowę ku górze ujrzałam przechylony prostokąt porośnięty gęstym mchem, służący kiedyś za dach. Obok domu rósł ogromny dąb, którego rozłożysta korona ukazywała żołędzie, gdzie zwinnie poruszająca się wiewiórka poruszająca się wiewiórka przeskakująca z gałęzi na gałąź robiła zapasy na zimę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zwinności tej przyglądała się kolorowo ubarwiona sójka, która też chce coś dla siebie na mroźne dni czknąć. Jednak moja ciekawość bierze nade mną górę i nie byłabym sobą, gdybym nie przestąpiła progu tej chaty. A więc z pochyloną głową wchodzę do środka. Idąc krok po kroku czuję jak pod stopami tępo szura piach. Ku mojemu zdziwieniu widzę, widzę, że nie ma tam drewnianej podłogi, a jest uklepana glina zimna i mokra. Uwagę moją przykuwa gliniany piec chlebowy, który jest nie duży i krzywy, a także przypiecek służący niegdyś za łóżko. Natomiast po stole zostały tylko szczapy przykryte pleśnią. W środku było zimno i mroczno, więc czym prędzej chciałam opuścić tę chatę. Wychodząc zauważyłem krzyżyk nad drzwiami, który uświadomił mi, że ten dom ma duszę, bo przecież mieszkał tutaj ktoś, kto też kochał Boga, a świadczy o tym jego symbol. Przez drzwi wychodzące na zewnątrz padają rozproszone promienie słońca, a więc czym prędzej wychodzę ku światłości z opuszczoną głową ku ziemi. Po wyjściu czuję ulgę i ciepło, które rozgrzewa moje zziębnięte ciało. Gdzieś głęboko w mojej duszy czuję dumę, że pokonałam strach przed nieznanym. Urokliwy śpiew ptaków i ciepło okalające otoczenie zachęca do pozostania w tym miejscu i przyjrzenia się przyrodzie. Ukwiecona łąka okalająca chatę sprzyja pracowitym pszczołom do pozyskiwania cennego pyłku z dziko rosnących kwiatów. Otaczająca aura sprzyja temu, aby marzyć. To co było nieosiągalne pozwoliło na oddanie się euforii. Mój zachwyt osiągnął zenitu, kiedy usiadłam na trawie mieniącej się różnymi kolorami zieleni, gdzie proste źdźbła kostrzewy, zachęcały do zwrócenia uwagi na tę roślinę. Jej ostro zakończone pasma nie przeszkadzały, aby seledynowy świerszcz przeskakiwał z jednej kępy na drugą wydając z siebie przyjemny dla ucha dźwięk. Pajęczyca, która uwijała się, aby zdążyć z przezroczystą siecią, nie wiedziała, że ciężkie krople rosy psują jej wykonaną ciężką pracę. W oddali na krańcu łąki dało się zauważyć małe słodkie sarny z ich młodymi potomstwami, których kropki na sierści były widoczne jak małe światełka latarenki. I tylko dumny kozioł z uniesionym porożem przechadzał się pilnując bezpieczeństwa, aby jego latorośl i matki mogły do syta korzystać ze stołówki bogatej w zioła. Kolorowe motyle, które tańczyły dookoła kwiatów i przysiadały czasem na wyprostowanych płatkach macierzanki, która uwodziła zapachem i wyglądem. Tylko z oddali zazdrosny dziurawiec spoglądał przez swoje przezroczyste cętki w listkach na uroki tej fauny i flory. Całej tej okrasie tego miejsca przyglądał się szybujący bocian czarny, gdzie dało się zauważyć szeroko rozpięte skrzydła i sprężyście wyprostowane czerwone długie bocianie nogi. Pewnie nie jeden raz oblatywał tą łąkę tak urokliwą w poszukiwaniu przekąsek. I nie wiem do kiedy by trwała ta moja sielanka na tak cudownym łanie natury, gdyby nie fakt, iż na niebie zaczęły zbierać się kłębiaste chmury które w nie długim czasie zapowiadały deszcz, potrzebny tym roślinom, aby mogły na dłużej zachować swoją świeżość i przepiękny wygląd. A więc w pośpiechu, ale i tęsknotą za tym rajem za ziemi opuszczałam to miejsce.
 W drodze do domu rozmyślałam nad tym co było mi dane zobaczyć i dziękowałam Panu Bogu za to, że  stworzył tak piękny świat. Bo cudem jest poukładać wszystko, aby było zgodne i nie kolidowało z otoczeniem, aż chce się zarecytować cytat: „Piękny jest nasz świat cały”.
W wielkim z wypuszczonym tarasem wypuszczonym na ogród nie czuję się dobrze, zwłaszcza, gdy na dworze leje jak z cebra. Ogarnia mnie melancholia i ta muzyka wiwaldiego „cztery pory roku” – przytłacza mnie. W duchu myślę, niech już wyjdzie słońce, rozchmurzy się niebo, to i we mnie wstąpi łagodniejszy dobry nastrój. A więc dla pokrzepienia duszy czym prędzej nastawiam ekspres z kawą. Jej aromatyczny zapach rozciąga się po domu i już wiem, że tego mi było potrzeba. Używka smakuje wybornie, lecz myślami jestem w tym lesie i chacie. Nurtuje mnie ciągła myśl, jaka jest historia tego miejsca, pewnie ktoś kto jest wielkim romantykiem wybrał to miejsce na stały pobyt wśród ciszy, spokoju i z daleka od sąsiadów, widać z przyrodą wolał obcować. Tak sobie myślę. Po długim oczekiwaniu na zmianę pogody wreszcie ustępuje deszcz i nieśmiało przez ciężki chmury przedziera się słońce. Raduje się moje serce, a więc wracam na bajeczną łąkę. Ale to już nie spacer, przyspieszam kroku, aby zdążyć przed zmierzchem. Kiedy jestem już blisko ogarnia mnie lęk, zwłaszcza jak słyszę ciężko spadające krople deszczu z mokrych drzew na liście. Czuję jak pięknie pachnie grzybnia i żywica w tym lesie. Uświadomiłam sobie, że właśnie tak pachnie ziemia. Przyroda po deszczu miała inny wygląd. Wszystko dookoła było dziwne, jakby obce już nie błyszczące w słońcu, lecz matowe. Jeszcze kilka kroków i będę na miejscu. Zlękniona zauważam postać postać przyodzianą w czarny strój, serce bije mi mocniej, a gardło ściska strach. Jestem zła sama na siebie, że moja ciekawość doprowadziła do tego, że teraz odczuwam strach. Przez głowę przebiega mi myśl, że szybko wrócę do domu. Lecz zadumany człowiek w czarnym stroju zobaczył mnie i zwraca się ku mojej postaci tymi słowy:
- Nie lękaj się, jestem księdzem, nic ci nie grozi, możesz odpocząć obok tej chaty przy mnie i czuć się bezpiecznie. Grzecznie przysiadłam obok pod ogromnym dębem, którego rozłożysta korona dawała schronienie niczym parasol. Człowiek ten siedział zamyślony, na jego twarzy przeżyte lata wyryły głębokie zmarszczki i ta koloratka na szyi, która lśniła bielą uwypuklając czerń. Jego dłonie ściskały koraliki spod których wystawał krzyżyk. Zdałam sobie sprawę, że to różaniec. Przejęta tą sytuacją powiedziałam:
- Może sobie pójdę, nie będę księdzu przeszkadzać.
Błyskawicznie usłyszałam odpowiedź:
- Ależ skąd, chętnie z tobą porozmawiam, opowiesz mi skąd ty się tu wzięłaś, bo przecież tu nikt nie zagląda. Ludzie boją się tego, co się ty wydarzyło, nie rozmawiają się o tym, starają się zapomnieć, ale nie ja. Jestem iskierką tej historii, jak ten różaniec, jak ten różaniec powleczony tajemnicą. Jeżeli mnie wysłuchasz opowiem ci, bo jesteś młodą kobietą, a ja nie chciałbym, aby moja wspomnienia uległy zatarciu. Abyś ty piękna istoto mogła powiedzieć te słowa wypowiedziane przeze mnie.
Otóż w chacie tej mieszkało dwoje ludzi Izabela i Aleksander, ona prosta kobieta o nieprzeciętnej urodzie nie wykształcona chłopka. On arystokrata wykształcony ordynat, który miał wszystko czego zapragnął. Jego rodzice czuwali i trzymali rękę na pulsie, rozglądając się, czy aby ich Syn jedyny, nie popełnia błędów uczuciowych lokując swą miłość nie prawidłowo, aby nie powstał mezalians, bo to przecież hańba dla rodu. On sam wiedział, że nadchodzi czas powagi i stabilizacji w życiu, że hulanki i swawole to przeszłość. Któregoś dnia przechadzał się po polach oglądając plon, który urodziła ziemia, zobaczył w oddali grupę rozbawionych ludzi, ich głośny śmiech przyciągnął jego uwagę. Postanowił podejść do nich, zobaczyć z czego się śmieją… Może ze mnie, a jeżeli nie to co ich tak śmieszy. Grupa ludzi, która zobaczyła panicza spieszącego w ich kierunku szybko poderwała się do pracy, aby nie było krzyku, że się lenią, lecz on kazał pozostać i oburzając ich pytaniami
- Co się dzieje? Skąd ten śmiech? – dociekał
Grupa myślała, że spotka ich kara bo mają pracować, a nie leniuchować. Jedna kobieta z dużą chustą przewiązaną przez plecy odpowiedziała:
-To Jakub nas rozśmiesza, opowiada dowcipne anegdoty. Wtedy ordynat zwrócił uwagę na tę kobietę, zauważył jej piękne, gładko zaczesane blond włosy, oczy powleczone błękitem i ten uśmiech ukazujący piękno pogodnej twarzy. Biała, dopasowana koszula i szeroka pasiasta spódnica podkreśliły jej szczupłą kibić, tylko spracowane ręce zdradzały jej pochodzenie. Oczarowany jej urodą panicz podziwiał odwagę dialogu. Nie wypadało dalej wypytywać o szczegóły, a więc poszedł dalej, lecz nie mógł zapomnieć tej kobiety, ciągle przemykała mu przed oczami jej postać. Wmawiał sobie, że to zauroczenie. Tak minęło kilka dni. Aleksander wiedział już, że to wielkimi krokami zbliża się uczucie, aczkolwiek bronił się przed miłością do tej kobiety, która powoli wypełniała pustkę w jego sercu. Postanowił, że odwiedzi miejsce, gdzie przebywa ta dziewczyna i niby przez przypadek zbliży się do czworaków. Po ciężkiej harówce w polu, ludzie siedzieli przed chałupami odpoczywając. Między grupą kobiet ujrzał ją w płóciennej, białej, długiej koszuli okrywającej kolana, jak rozczesywała swoje już nie splecione włosy, wyglądała jeszcze piękniej. Nie mógł się powstrzymać i podszedł do niej. Wszyscy oniemieli na widok panicza, bo nigdy tam nie był, aż dzisiaj. Poszedł do niej tak blisko, aż się przeraziła, że coś się stało. Lecz on zapytał jak ją zwą, bo chciałby zwracać się do niej po imieniu. Chłopka odpowiedziała przyciszonym głosem Izabela. Długo patrzyli sobie w oczy, aż matka dziewczyny przerwała to skupienie. Od tej pory spotykali się w wielkiej tajemnicy przed wszystkimi, aż któregoś dnia podpatrzył ich kamerdyner, który szybko doniósł rodzicom panicza. Rozpętała się wielka awantura, jak zrobić, żeby tych dwoje zakochanych rozdzielić. Lecz to było prawdziwe i dojrzałe uczucie. Aleksander zrzekł się tytułów i wszelkich dobrodziejstw i nie wyparł się miłość do Izabeli, to ona była dla niego sensem życia i tym światełkiem w tunelu. Wygnany Aleksander z Izabelą postanowili zamieszkać razem w głuszy z dala od ludzi. Panicz ciężko pracował, aby postawić chatę, która dawała schronienie. Jak umiał, tak ją wyposażył, a ta łąka przed chatą  to było poletko, które dawało się wyżywić rodzinę. Aleksander nigdy nie żałował, że porzucił majątek i dobrobyt, lekkie i dostatnie życie, dla Izabeli był w stanie zrobić wszystko w chorobie i zdrowiu byli zawsze razem. A owocem tej zakazanej miłości jestem ja i tu jest miejsce mojego urodzenia. To tu zostało wypowiedziane moje pierwsze słowo mama, pierwsze stawiane kroki. Pamiętam ciepłe ręce mojej matki, które mnie przytulały i czułe objęcia ojca, często sadzał mnie na kolanach, głaskał po głowie i pokazywał krzyżyk nad drzwiami, mówiąc to jest Bozia. I tak płynął rok za rokiem. Byliśmy szczęśliwą rodzinę, aż do momentu, kiedy ciemną nocą ktoś zapukał głośno do drzwi. Zasapany ojciec wstał i zapytał…
-Kto tam?
Padła odpowiedź – swój – więc otworzył
Do środka chaty wpadło dwóch mężczyzn i głośno krzyczeli daj jeść i pić, jesteśmy głodni, nakarm nas. Przerażona mama ukroiła grube kromki chleba, posmarowała smalcem i podała. Do kubków wlała wodę. Jeden z mężczyzn grubym i donośnym głosem wrzeszczał, daj gorzałę pić,  a nie wodę. Ojciec odpowiedział, że nie mamy, jesteśmy biedni i żyjemy tylko z tego co urodzi ziemia. Mężczyzna wrzasnął, że w każdej izbie jest gorzała i ma ją postawić na stół. Tata powtórzył, nie ma. Wtedy ten łotr złapał za drąg, którym podparte były drzwi i zdzielił nim ojca. Przewrócił się na stół, który się rozleciał. Posmarowane kromki chleba rozsypały się na podłogę. Mama zaczęła je zbierać i wtedy szepnęła do mnie
- Uciekaj, uciekaj synku
Zsunąłem się z przypiecka do pobliskiego okienka i umknąłem niepostrzeżenie. Schowałem się w pszenicy nie daleko chaty czekając, aż mężczyźni opuszczą dom. Słyszałem płacz mamy, prośby i błagania o litość. Nad świtem bandziory wyszły z chaty, wtedy wszedłem do środka. To co zobaczyłem przeszyło moje serce. Tata Aleksander i mama Izabela leżeli na podłodze przytuleni do siebie, trzymali się za ręce jak zawsze, lecz bez znak życia. Ja miałem wtedy siedem lat. To była dla mnie wielka trauma. Sam nie byłem w stanie sobie poradzić, a więc musiałem iść i szukać miejsca, gdzie ktoś dałby mi dach nad głową. I tak trafiłem do zakonnic, bo tylko tam chciano mi pomóc. U sióstr dorastałem, a teraz jestem księdzem. Przychodzę tu często i modłę się. Życzę każdemu, aby tak darzyli się miłością jak moi rodzice.
Teraz, kiedy jestem już dojrzałym człowiekiem rozumiem mojego ojca, dlaczego wyrzekł się bogactwa, a wybrał ubóstwo. Luksus to nie wszystko. Chodź rozsądek podpowiadał mu, że łatwiej byłoby żyć spokojnie, w zgodzie z rodziną, to jednak poddał się miłości. W ich przypadku kierowanie się uczuciem sprawiło, że byli w stanie pokonać przeszkody, aby być razem i zaznać szczęścia.
Mimo, że historia kończy się tragicznie, to ten smutny koniec dowodzi, że prawdziwe uczucie wyzwala w człowieku chęć poświęcenia się dla drugiej osoby, bez której życie nie ma sensu.
Z wielkim wzruszeniem wysłuchałam tej historii i szczerze współczułam księdzu, mógł mieć wspaniałe dzieciństwo, może bez bogactwa, ale wytrwałby w wielkiej miłości, która jest cenniejsza od złota.

Na pożegnanie podałam księdzu rękę i szczerze przytuliłam dziękując za tę opowieści, obiecując, że będę pamiętała o wszystkim co mi opowiedział i powielała prawdę o tej chacie i ludziach, którzy byli tu szczęśliwi. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

KRYSTYNA DWOJAK "WŚRÓD TOPOLI"

TYMOTEUSZ PABIAN "UKRYTY W CIENIU"